Przygodę z żeglarstwem rozpocząłem około 20 lat temu, kiedy skutecznie ukończyłem kurs „żeglarza jachtowego”. Ale nie będę ściemniał: w żeglowaniu bardziej podoba mi się atmosfera chillout-u niż stanie za sterem, „na papierach” i w warunkach obligatoryjnej abstynencji. Potrafię sam żeglować, ale mam to szczęście, że wśród moich znajomych jest sporo żeglarzy i chętnie oddaję im się pod komendę, zadowalając się pilnowaniem żagli i … napełnienia szklanek, oraz obserwując przyrodę. Uwielbiam szum i widok wody, kontemplowanie krajobrazów przesuwających się po horyzoncie. Adrenalina pojawia się, gdy jacht mocno przechyla się przy silnym wietrze, gdy ścigamy się z łajbą obok albo gdy trzeba uciekać przed nadciągającą burzą.
Żegluję po jeziorach, ale zdarzało mi się też pływać po Bałtyku i ciepłych morzach. Mam grupkę przyjaciół, z którą stale od kilku lat ruszamy na Mazury i to są cudownie spędzone chwile. Pływamy w kilka łódek, podczas rejsu zatrzymujemy się w uroczych zatoczkach na kąpiel i zabawy. Wieczorami, cumujemy za każdym razem w innym porcie, gdzie tańczymy i śpiewamy - często do białego rana. Z tych wyjazdów ciężko się wraca do miasta, kilka dni trzeba się adaptować i z utęsknieniem czeka się na kolejny wyjazd. Ale dobrze jest mieć do czego tęsknić J